Hej! Znów pojawiam się z potrójną recenzją. Dziś na tapetę idzie "Muza Koszmarów", czyli drugi tom "Marzyciela", który skradł serce prawie każdemu, kto miał okazję go przeczytać, "Współlokatorzy", czyli romans o parze, która nigdy się nie spotkała, a także "Mam na imię Jutro", czyli książka o nieśmiertelnym piesku szukającym swojego pana. Dwie z nich naprawdę mi się spodobały, jednej nie dałam rady doczytać do końca. Zapraszam!
„Muza Koszmarów” – Laini Taylor
Lazlo i Sarai zmienili się
znacznie od momentu, w którym ich poznaliśmy. Lazlo nie jest już cichym
bibliotekarzem z głową w chmurach, mającym obsesję na punkcie pewnego
legendarnego miasta – teraz nie dosyć, że jego skóra zmieniła kolor na
niebieski, a Lazlo odkrył już tajemnicę Szlochu, to w dodatku ma okazję, by go
ocalić. Mężczyzna pewnie nie wahał by się ani chwili, gdyby nie fakt, że
ratując miasto, straci na zawsze swoją ukochaną Sarai. Co prawda dziewczyna i
tak jest martwa, ale Minya dzięki swoim mocom trzyma jej duszę wśród żywych.
Tylko jak długo będzie miała ochotę to robić?
Drugi tom fenomenalnego
„Marzyciela” z całą pewnością utrzymał poziom pierwszej części. Cała fabuła
niesamowicie się rozwinęła, autorka dodała mnóstwo nowych wątków, które
genialnie poprowadziła, dopracowała i dopasowała do całości w idealny sposób,
tak, że nic nie wydaje się wyrwane z kontekstu. W dodatku skupiła się nie tylko
na mieszkańcach Szlochu i dzieciach z cytadeli, ale też dużą część historii
poświęciła bogom. Dzięki temu możemy poznać ich przeszłość oraz dowiedzieć się
nieco więcej o nich i o pamiętnej Rzezi. Oczywiście nie można mieć wszystkiego
– na ciągłej akcji i niesamowitym rozwoju fabuły ucierpiał nieco styl, który tak
bardzo wyróżniał „Marzyciela”. Mam wrażenie, że „Muza Koszmarów” nie była
napisana aż tak pięknym, poetyckim wręcz językiem, ale mówiąc szczerze, aż tak
mi to nie przeszkadzało. Dzięki temu czytało mi się ją nieco lżej i szybciej.
Bohaterowie tej serii z pewnością
zasługują na wygraną w plebiscycie na najlepiej wykreowane postacie literackie.
Zżyłam się z nimi tak, że podwójnie przeżywałam wszystko to, co działo się w
tej książce. I nie mówię tu tylko o wspaniałym Lazlo oraz cudownej Sarai.
Niesamowite wrażenie zrobiła na mnie postać Minyi – jest to jedna z tych
postaci, które się kocha i nienawidzi jednocześnie. To co ta dziewczynka robi
jest okropne, ale gdy zostaje sama i odkrywa swoje prawdziwe emocje, rozklejam
się totalnie i mam ochotę ją przytulić. Równie duże wrażenie zrobiły na mnie
Kora i Nova, dwie bohaterki, których w „Marzycielu” nie było. Ale o ich losach
nie będę wam nic mówiła, musicie poznać je sami.
Na zakończenie dodam, że dawno
nie czytałam książki tak bardzo przepełnionej emocjami. Laini Taylor potrafi
tworzyć naprawdę niesamowity klimat. „Marzyciel” i „Muza Koszmarów” trafiają na
listę moich ulubionych książek i na pewno jeszcze nie raz będę wam je polecać. Uwierzcie
mi że warto, naprawdę warto po nie sięgnąć i przeżyć te wszystkie niesamowite
emocje, poznać tych genialnych bohaterów oraz tę magiczną historię.
MOJA
OCENA
★★★★★★★★★✩ 9/10
________________________________________________________________________
„Współlokatorzy” –
Beth O’Leary
Tiffy
Moore niedawno zerwała z chłopakiem, który traktował ją naprawdę źle.
Postanawia zacząć nowe życie, więc pilnie poszukuje mieszkania. Obojętnie
jakiego, byle było tanie, bo praca w wydawnictwie nie należy do najbardziej
opłacalnych (szczególnie, że największym sukcesem tego wydawnictwa jest książka
o szydełkowaniu).
Leon
Twomey potrzebuje pieniędzy, bo musi opłacić prawników próbujących wyciągnąć z
więzienia jego niesłusznie skazanego brata.
Rozwiązanie
zaproponowane przez Leona jest proste: on spędza w mieszkaniu dnie, odsypiając
nocne zmiany w hospicjum, ona ma je do dyspozycji przez resztę doby. O dziwo
taki układ sprawdza się naprawdę dobrze. Chociaż Tiffy i Leon nigdy się nie
spotkali, bo w mieszkaniu bywają wymiennie, para wkrótce zaczyna mieć ze sobą
naprawdę niezły kontakt. Porozumiewają się głownie za pomocą liścików, które
zostawiają sobie w różnych miejscach i dzięki nim udaje im się zaprzyjaźnić.
Jeśli
szukacie czegoś przyjemnego, lekkiego, ale z ciekawą fabułą i dużą dawką
pozytywnej energii, to trafiliście na idealną książkę. „Współlokatorzy” to
pozycja, przy której nie raz wybuchniecie śmiechem, zdążycie się też wzruszyć,
a jeśli dobrze pójdzie, to nawet łezka zakręci wam się w oku. Jest to jedna z
tych książek, które czyta się dla przyjemności i rozluźnienia, ale spodobało mi
się to, że fabuła jest naprawdę ciekawa i oryginalna, dzięki czemu nie jest to
jedna z tych luźnych czytanek, o których po kilku dniach się zapomina. Tę
książkę z pewnością zapamiętacie na długo.
Bohaterowie
są naprawdę cudowni i jestem mile zaskoczona tym, że nie są ani trochę
wyidealizowani. Tiffy jest wybitnie wysoka jak na dziewczynę, ma też kilka
kilogramów za dużo, a jej szafa składa się z ubrań, których nikt przy zdrowych
zmysłach by na siebie nie założył. Leon jest chorobliwie nieśmiały, ciężko mu
nawiązywać kontakty z ludźmi, a do grona jego najlepszych przyjaciół zalicza
się między innymi siedzący za kratkami brat, umierający staruszek oraz chora na
białaczkę ośmiolatka.
„Współlokatorzy”
to nie tylko romans, autorka wplotła w książkę także inne, równie ciekawe wątki
– ale jakie, tego już musicie dowiedzieć się sami. Jej styl jest lekki,
posługuje się ona niewymagającym językiem, ale pisze w taki sposób, że aż nie
chce się odkładać książki. Podoba mi się też to, jak w delikatny sposób O’Leary
przekazała czytelnikowi prostą prawdę: nie warto czekać z wyznawaniem uczuć
drugiej osobie, lepiej to zrobić jak najszybciej, bo inaczej okazja może nam
przejść koło nosa.
Bardzo, bardzo mocno polecam wam tę książkę. To naprawdę
przyjemna historia o miłości dwóch osób, które trafiły na siebie w odpowiednim
momencie.
MOJA
OCENA
★★★★★★★★✩✩ 8/10
_____________________________________________________________________________
„Mam na imię Jutro” – Damian Dibben
„Mam na imię Jutro” to
historia opowiedziana z punktu widzenia pieska. I to nie byle jakiego, bo
nieśmiertelnego. Jutro ma już ponad dwieście lat i przemierza świat w
poszukiwaniu swojego pana, który kazał mu czekać na siebie przed drzwiami
katedry, a następnie zniknął. Odwiedza on królewskie dwory oraz pola bitew, a
jego droga pełna jest niebezpieczeństw, między innymi ze strony jego
odwiecznego wroga - Vildera. W dodatku goni go czas, bo jeśli niedługo nie
odnajdzie swojego pana, może go stracić już na zawsze. Jak głosi opis na
okładce, jest to historia o lojalności, determinacji, miłości, przyjaźni,
podziwie oraz rozpaczy.
Chociaż okładka tej książki
jest naprawdę niesamowita, nie jestem pewna, czy mogę to samo powiedzieć o
treści. Przyznam szczerze – nie byłam w stanie doczytać tej książki do końca, utknęłam
gdzieś w okolicach połowy. Absolutnie nie twierdzę, że jest ona zła, ale
miejscami bywa naprawdę monotonna. Klimat europejskich miast w siedemnastym,
osiemnastym i dziewiętnastym wieku jest dość ciężki, w dodatku autor bardzo
skupia się na opisywaniu zabytków, architektury, sztuki, a wszystko to w
dokładny, plastyczny sposób. Podobnie opisane są wojny rozgrywające się w
pobliżu miejsc, które odwiedza Jutro. Chociaż przedstawienie świata z punktu
widzenia psa jest ciekawe, nie wystarczyło to, żeby przekonać mnie do tej
książki. Zabrakło mi dynamicznej akcji, która spowodowałaby, że nie mogłabym się
oderwać od czytania. Wiem oczywiście, że prawdopodobnie autor miał na tę
książkę taką właśnie koncepcję: powolna fabuła, barwne opisy, chwytające za
serce emocje, klimat nowożytnych miast. Wiem też, że niektórzy będą taką formą
zachwyceni. Ja niestety nie jestem i póki co odkładam tę książkę, by sięgnąć po
coś, co bardziej mi się spodoba.
Wstrzymuję się z
wystawieniem tej powieści oceny, ponieważ uważam, że ma ona potencjał, a
końcówka może być naprawdę niesamowita, więc nie jestem w stanie ocenić jej
rzetelnie bez przeczytania całości. Pamiętajcie, że moja opinia nie dotyczy
całej książki i pewnie byłaby nieco inna, gdybym poznała tę historię od
początku do końca. Niestety nie wiem, kiedy weźmie mnie ochota na jej
dokończenie, więc swoją opinię i delikatny zarys tego, czego możecie się
spodziewać po „Mam na imię Jutro” zostawiam wam już teraz.
P.
(very.little.book.nerd)
Na pomysł potrójnej opinii jeszcze nie wpadłam ;) świetny pomysł i wspaniałe recenzje ;) ja bym jednak dała szansę ostatnuej książce :)
OdpowiedzUsuńDziękuję ślicznie, bardzo mi miło! :)
UsuńSzansę ostatniej książce dam na pewno, ale nie będę się zmuszać. Poczekam, aż weźmie mnie na nią ochota, inaczej obawiam się, że znowu bym ją odłożyła ;)